Początki były trudne?
W 1988 roku powstawało wiele firm, korzystając z odwilży ekonomicznej. Działaliśmy według częstego modelu – nie do końca rezygnując z poprzedniego miejsca pracy, założyliśmy Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Usługowe i Wdrożenia Postępu Technicznego. Statut firmy był sformułowany tak, że mogliśmy produkować wszystko, jak wtedy mówiliśmy – od kombajnów do kopalni, po promy kosmiczne. Znalazło to też odzwierciedlenie w nazwie "Uniwersal". Na szczęście, zgodnie z naszym politechnicznym wykształceniem, udało nam się rozwinąć firmę projektującą i produkującą wentylatory.

Dlaczego właśnie wentylatory?
Przemawiało za tym nasze wcześniejsze doświadczenie. Pracowaliśmy w ośrodku badawczo-rozwojowym, zajmowaliśmy się urządzeniami wentylacyjnymi, filtropochłaniaczami i tym, co dziś nazwalibyśmy klimakonwektorami. Bliska nam też była tematyka ochrony środowiska – mieliśmy duże doświadczenie w operatach oddziaływania na atmosferę. Dało nam to dobre rozeznanie rynku i dużą pewność siebie – ani przez chwilę się nie baliśmy, że nie podołamy merytorycznie.

A co okazało się najtrudniejsze pod względem biznesowym?
Założenie spółki prawa handlowego nie było wtedy takie trudne – należało włożyć trochę pieniędzy w postaci udziałów – i pracować. Rodziny jakoś przywykły, że Wajsprych z Nowakiem siedzą w pracy od 8 do 23, jak nie na modelarni czy na produkcji, to nad jakimiś nowymi koncepcjami. Rzadko udawało się mieć wolne soboty, a po kilku latach pracy zaczęliśmy nawet mieć wolne niedziele.
Sztuką natomiast okazało się firmę trzymać i utrzymać, nie pokłócić się wewnątrz "grupy inicjatywnej", która wtedy liczyła cztery osoby, mieć dużo tolerancji, umieć wypoczywać i ładować akumulatory. No i przede wszystkim, firma musiała zachowywać ciągłość zysków z własnej działalności.

Zdarzały się problematyczne, dramatyczne momenty?
Nie, nigdy. Ani razu nie mieliśmy "nocnych rodaków rozmów", które miały odpowiedzieć na jakieś dramatyczne pytania. Wszystkie potencjalnie trudne sytuacje rozwiązywaliśmy na bieżąco, szybko podejmowaliśmy decyzję. Staraliśmy się, by klienci i kontrahenci nie odczuwali żadnych fluktuacji, kiedy z powodu choćby sytuacji rynkowej stajemy przed zbyt wieloma niewiadomymi. Stawiamy choćby na to, by utrzymywać pełen portfel zamówień od dostawców podzespołów, nawet gdy nas to obciąża. Oni z nas żyją. Jeśli w chwili kryzysu zakręcimy kurek, mogą polec. I co zrobimy, kiedy koniunktura się odwróci i produkcja znów ruszy?

Czy od początku udawało się utrzymywać dyscyplinę finansową, czy może zdarzyło się Państwu na przykład entuzjastycznie przejeść pierwsze zyski?
Nie, dyscyplinę finansową wymusił na nas reżim produkcji. W koszty produkcji mogliśmy wliczyć podzespoły zastosowane tylko w rzeczywiście sprzedanych wentylatorach. A dostawcom trzeba było płacić, tym bardziej, że realizowali oni tylko określone kontrakty – nie tak jak dziś, kiedy modne są "zamówienia od jednej sztuki". Kiedy ruszyła produkcja, zaczęła się, jak to określamy, zabawa w wielki biznes.

A produkcja zaczęła się od..?
Rozwiązania dla PolGazu, który miał duży problem z wentylacją acetylenowni. Zamówili u nas urządzenie do montażu na obiekcie, który wcześniej uległ zniszczeniu, bo był remontowany. Poważnie. Wcześniej była tam wentylacja grawitacyjna, więc ściany były tak nasycone acetylenem, że budynek dosłownie eksplodował, kiedy ekipa remontowa stuknęła w ścianę młotkiem. To były dwa lata fascynujących badań – od poszukiwania kompozytu do wykonania chemoodpornego i przeciwwybuchowego po atesty w Głównym Instytucie Górniczym i Kopalni Doświadczalnej "Barbara".

To urządzenie trafiło potem do masowej produkcji?
To był prekursor współczesnych rozwiązań o średnicy 315 mm.

Kiedy przeszli Państwo z rozwiązywania konkretnych problemów klientów na własną, masową produkcję?
Niemal natychmiast. Był taki moment, kiedy pieniędzy mogło nam wystarczyć na tydzień życia firmy... albo na akcję reklamową. Postawiliśmy na korespondencję do zakładów mięsnych. Z naszych doświadczeń z operatami oddziaływania na atmosferę wiedzieliśmy, że zakłady wędzarnicze mają pewien specyficzny problem. To do nich wysłaliśmy 100 ofert – w ręcznie adresowanych kopertach – i był to dobry strzał. Od tamtego czasu to nasze urządzenia czekają na klienta, a nie na odwrót. To pomaga nie tylko utrzymać terminowość dostaw, ale i uniknąć rozczarowań, kiedy klient zajawia duży temat, przesyła zapytanie, a potem milknie.

Czyli raczej nie kierują się Państwo głosami rynku?
Za bardzo jesteśmy zajęci swoją robotą. Nasłuchujemy oczywiście, ale główne pomysły pochodzą jednak od nas. Zdarza się, że mamy przez to wewnętrzne tarcia, bo wspólnik jest sceptycznie nastawiony do moich koncepcji, które jednak zawsze jakoś się na rynku zakotwiczają. Czasami muszą poczekać na swój czas. Inżynierowie mechanicy, jak szachiści, mają "pamięć zawodową" – idee dopadają nas bez przerwy, a potem dojrzewają. Siedząc na balkonie ośrodka wczasowego, do tego jeszcze z małą szklaneczką rumu, można nagle złapać natchnienie, jak zrealizować daną koncepcję. Dlatego od pracy odpoczywamy jedynie w czasie głębokiego snu.

To dotyczy także rozwiązań materiałowych?
Wszystkiego. Szczególnie w dziedzinie materiałów, formy, kształtu  nie można zrobić sobie przerwy. Nie chodzi tylko o nieustanny postęp techniczny, który pozwala sięgać dziś po technologie wczoraj kosmiczne. Aby nie zostać w tyle, zwiedzam co roku targi kompozytowe w Paryżu. Trzeba "dociągać" do coraz bardziej  wyśrubowanych parametrów, wciąż badać i poszukiwać. Zmienia się też sytuacja rynkowa. Po likwidacji polskich zakładów produkujących materiały kompozytowe, zostaliśmy po prostu zmuszeni do znalezienia nowych rozwiązań. Szukanie nowego dostawcy, którego produkt przecież się różni, potem dziesiątki godzin dostosowywania receptury...

Czy poza tym firma odczuła "wicher przemian" na przełomie lat 80. i 90.?
Śmiejemy się, że odczuliśmy głównie przełom technologiczny, co nastąpiło wraz z pojawieniem się faksu. Wiem, jak to w dobie komunikacji cyfrowej brzmi. Ale dawniej, żeby wysłać zamówienie telefaksem, trzeba było pójść do dalekopisu, podyktować treść maszynistce, wysłać. Dlatego zamówienia wysyłało się raz na jakiś czas. Dopiero wejście faksu "nabiurkowego" sprawiło, że komunikacja z klientem stała się wręcz bajkowo prosta. Komputery i ich możliwości to naturalny dalszy ciąg tej rewolucji w komunikacji. Nic jednak nie zastąpi bezpośredniego kontaktu, spotkania z klientem, wspólnego wyjaśniania wątpliwości...

Zapamiętał Pan jakiś nietypowy temat?
Chętnie wspominam system wentylacyjny dla pewnej pralni chemicznej – pierwszej w Polsce pracującej bez czterochlorku węgla.. Pralnia mieściła się na dole kamienicy, budziła więc protesty lokatorów i właścicielowi zależało na tym, by wszystko działało tipes-topes. Zaleciliśmy wyłożenie skrzynki rozprężnej materiałem dźwiękoszczelnym. Po kilku, bogdaj pięciu, latach właściciel zwiększył moce przerobowe i chciał wymienić urządzenie na większe. Przyjeżdżamy, oglądamy... coś mam wrażenie słabo to działa, podstawiam rękę pod wyciąg – nic. Zażartowałem, że chyba musi być zasłonięte wejście do pionu. Żarty żartami, zdejmujemy wentylator, zaglądamy, a tam w skrzynce rozprężnej materiał dźwiękoszczelny elegancko wyścieła wszystkie ściany – bez otworu na wejście do pionu. Niesamowite, człowiek sam siebie przekonał, że taki świetny wentylator (315 mm i 5000 m3/h wydatku) działa doskonale!. Po wycięciu otworu w materiale dźwiękoszczelnym wszystko ruszyło. Do dziś wzrusza mnie ta niezachwiana wiara w nasze urządzenie!

Czyli... było warto?
Oczywiście, że było warto. Dla osób aktywnych możliwość realizacji swoich pomysłów i świadomość, że one się sprawdzają, to cel i sens życia. Widzimy nasze urządzenia, które pracują i rozwiązują konkretne problemy. Referencje przychodzą zresztą czasem nieoczekiwanie. Z zamiłowania jestem koniarzem i – zawodowo incognito! - gościłem kiedyś w restauracji klubu Lewada w Zakrzowie. Na stole leżał prospekt z ich stajniami, ładnie zwieńczonymi naszymi urządzeniami. - A ta wentylacja, jak Wam działa? – pytam. - Od siedemnastu lat pracuje bezawaryjnie, bez konserwacji - słyszę. To było bardzo sympatyczne. I choć konserwator – z racji wieku urządzenia, chyba już zabytków – powinien jednak czasem oglądać wentylatory, miło wiedzieć, że przez tyle lat nasz produkt radził sobie bez żadnych wymian, np. łożysk, a wentylacja dobrze się sprawuje. Pozytywne opinie klientów to najbardziej wymierne podziękowania za naszą pracę.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszej bezawaryjnej pracy, sił i entuzjazmu.